niedziela, 30 października 2016

GRA W KOLORY

Lubię, kiedy miasto jest kolorystycznie spójne. Uprzedzając oburzonych - nie, nie oznacza to, że wszystkie budynki mają być takie same, a co za tym idzie - ulubione słowo niektórych - nudne.



Jakiś porządek jednak by się przydał. W niektórych miejscach nawet bardzo.

No bo na przykład:

Gdynia. Dawno, dawno temu (ponad 20 lat?) ktoś wpadł na pomysł, żeby te budynki z lat 30 pomalować na takie oto barwy. Po latach szarzyzny PRL-u  zmiana niektórym bardzo przypadła do gustu, a "kolorowe domy" stały się punktem orientacyjnym dzielnicy. Niestety, po dwóch dekadach elewacja jest brudna, kolory wyblakłe i całość raczej straszy niż wywołuje uśmiech na twarzy. Nie mówiąc już o tym, że kompletnie nie pasuje do otoczenia.

Gdynia. Tu przykład nowszy (nie starszy niż 5 lat), ale równie nieudany. Budynek obłożono styropianem, położono cienką warstwę tynku i pomalowano. Kolory są moim zdaniem zbyt intensywne, co wywołuje wrażenie kiczu i tandety. Nie wspominając o tym, że blok już jest brudny i zdobią go charakterystyczne cętki oraz zielone wykwity, co świadczy o kiepskiej jakości tynku.

Gdańsk. Chaos zupełny. Nagromadzenie kolorów, faktur i materiałów. Niby jest czysto, nie ma reklam, całość stara się nawiązać do gdańskich kamienic, ale wyszło jak zwykle. I te złote szyby... Wszystko krzyczy "szalejące lata 90."

Przykłady mogłabym mnożyć, ale w tym miejscu kładę kres narzekaniu. Jak więc powinno wyglądać miasto, aby nie kłuło w oczy i było otoczeniem estetycznie przyjaznym zarówno dla mieszkańców, jak i turystów?

Po pierwsze - nadzór konserwatora zabytków i/lub plastyka miejskiego nie jest niczym złym. To naprawdę nie są wrogowie publiczni numer jeden (i dwa), dla których jedyną rozrywką jest dręczenie wspólnot mieszkaniowych.

Browar Gdański to naprawdę udana inwestycja. Dobór kolorów i materiałów na najwyższym poziomie (ceny zresztą też...) Wszystko pasuje do historycznej zabudowy starego Wrzeszcza.

Po drugie - ważna jest wysoka jakość użytych materiałów i docenianie ich naturalnej urody (i barwy - naprawdę nie trzeba malować wszystkiego). Kamień, drewno, cegła, okładzina laminowana, dobry mineralny tynk prezentują się dużo lepiej, niż pstrokaty styropian. Wiem, wiem, najczęściej chodzi o kasę. Ale jednak wartość nieruchomości wzrasta, jeśli nie przypomina ona pudełka połamanych kredek.

Gdańsk. Muzeum II Wojny Światowej. Barwione płyty betonowe idealnie nawiązują do kolorystyki Głównego i Starego Miasta.

Gdańsk. Kamienice na Długiej. Zniszczone przez wojnę, ale odbudowane. Cegła pokryta tynkiem, staranny dobór kolorów. Niby jest "żółty" i "różowy", ale barwy są zgaszone i dobrze wyglądają w różnym oświetleniu.

Gdańsk. Kamienice na Stągiewnej, wybudowane w latach 90 - przykład mocno kontrowersyjny, ale mimo wszystko uważam, że - jak na produkt z tamtych czasów - starzeją się z wdziękiem. Niedawny remont ulicy tylko im pomógł, a użyte tynki i farby jakoś nie pokryły się żadnym niepożądanym nalotem.

Stal kortenowska i kamień, czyli Europejskie Centrum Solidarności. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Ja należę do tej pierwszej grupy.
Gdański Teatr Szekspirowski. O ile ECS nawiązywało kolorem do zabytkowego Gdańska, to ten budynek nawiązuje materiałem i kształtem. Czarna, ręcznie robiona cegła nie jest u nas zbyt często stosowana, może więc dlatego budzi sprzeciw niektórych odbiorców. Przyzwyczają się ;)

Po trzecie - klimat też się liczy. Nie tylko klimat danej dzielnicy, ale ten bardziej ogólny również. Pogoda znaczy się. W naszym zimnym, północnym kraju nie sprawdzą się te same kolory, co w gorących rejonach Włoch czy Hiszpanii. My potrzebujemy jasnych, stonowanych kolorów ziemi, a najlepiej różnych odcieni bieli i szarości (choć są też inne możliwości, jak pokazałam wyżej). Intensywne, ciepłe kolory zostawmy cieplejszym rejonom, gdzie naturalne światło słoneczne jest zupełnie inne.

/
Sopot. Złamana biel, a może jasna szarość? Grunt, że w naszym surowym klimacie wygląda przyzwoicie i w słońcu, i w cieniu.

Rzym. Taki kolor ścian zewnętrznych sprawdza się w ostrym, południowym słońcu. Nawet nie przeszkadzają mi te zabrudzenia - w końcu taki mają klimat.

Po czwarte - kolor to też roślinność wokół budynku. Jeśli komuś naprawdę nudzi się wśród stonowanych barw, zawsze może założyć sobie ogródek, posadzić rośliny pnące się po ścianie lub wystawić na parapet doniczki z kwiatami.

Od razu weselej.

Tu, oprócz roślin, akcent kolorystyczny stanowią drzwi. Czerwony ceratowy daszek litościwie pominę...

Po piąte - budynek jest szary, bury i ponury? A może wystarczy go umyć? Całościowe mycie elewacji to wciąż usługa, z której niewiele wspólnot korzysta, a szkoda.

Umyć, zadbać o zieleń i zaraz będzie inaczej.

Wiem, że nieraz wklejałam zdjęcia z Wiednia, ale tam po prostu jest mnóstwo przykładów na wszystko. Tu - zacieniony plac gdzieś w historycznej części miasta. Kolory niby do siebie podobne, ale nie jest nudno - są kawiarnie, pomniki i ciekawi ludzie.

'
Mycie elewacji w toku, widać nawet efekt "przedtem" (czeka) i "potem" (już umyli). Skoro tak misterną, koronkową konstrukcję da się wyczyścić, to prosty blok mieszkalny tym bardziej.

A zatem: kolor może być, byle odpowiednio dobrany do otoczenia. Tandetna pstrokacizna i powszechna bylejakość - nie.

niedziela, 23 października 2016

SKÓRA, FURA I STREFA PŁATNEGO PARKOWANIA

Jestem wielką fanką stref płatnego parkowania w centrach miast. Naprawdę. Uważam, że powinno być ich dużo, a ceny należy ustalić odpowiednio wysokie. Zaporowe nawet. Tak jak w moim mieście, gdzie za miesiąc trzeba zapłacić 450 zł. Nie dotyczy to oczywiście mieszkańców.

Nie raz słyszałam głosy oburzonych, że przecież gdyby było taniej, to więcej osób by przyjeżdżało, parkowało, płaciło, a miasto by zarabiało.

No i właśnie o to chodzi - żeby nie przyjeżdżali! A przynajmniej nie samochodami.

Zastawione chodniki, trawniki i podwórka to nie tylko nieciekawy widok - to także ogromna uciążliwość dla pieszych.

Oczywiście, kierowcy zawsze znajdą wytłumaczenie dla blokowania przez co najmniej 8 godzin jakiegoś miejsca, podczas gdy oni spełniają się zawodowo.

Albo - nagle każdy z nich posiada teściową w wieku lat 95, jeżdżącą na wózku inwalidzkim, która właśnie zapragnęła przyjechać do miasta.

Albo dziecko z prawą nogą w gipsie, które tupiąc lewą zażądało podwózki do centrum.

Albo żonę, która nagle i niespodziewanie zaczęła rodzić.

W związku z tym cała rodzina musiała nieomal wjechać samochodem do sklepu/ kawiarni/ restauracji, aby szeroko zakrojoną konsumpcją poprawić sobie humor. Chodzeniu pieszo powiedzieli  "nie". Stanowcze.

No słabo to wygląda.

A przecież tak przyjemnie jest przejść się po centrum, zajść do paru sklepów, wstąpić gdzieś na kawę lub posiedzieć w parku i pokontemplować otoczenie.

Ale wszystko psują parkujące na każdym skrawku wolnej przestrzeni samochody. Pytanie, czy tak musi być?

Jeśli w mieście sprawnie działa komunikacja publiczna (najlepiej ta torowa, odpada wtedy stanie w korkach) to czemu by z niej nie skorzystać?

Wiem, wiem, nie po to Państwo kupuje sobie samochód, żeby teraz jeździć z hołotą, która na dodatek oszczędza wodę i kąpie się tylko w soboty. 

Z pogardą dla współpasażerów absolutnie nie mogę się zgodzić, a co do kąpieli, to uważam, że jeden przedstawiciel woniejący na cały tramwaj psuje nie tylko atmosferę, ale i opinię pozostałym podróżnym. Takie życie.


Zalet miasta prawie wolnego od samochodów nie da się jednak przecenić. Popatrzcie sami:

Genua, czyli miasto - labirynt. Tu problem samochodów w centrum nie istnieje, bo po prostu w większość miejsc nie da się wjechać. I jakoś ludzie żyją, mieszkają, robią zakupy.



Tutaj nawet da się wjechać, ale jakoś nikt poza służbami miejskimi tego nie robi. I nie ma, że na chwilkę, bo teściowa, żona dziecko.

Rzadkość - wydzielony parking w centrum. Ale prawie wyłącznie dla skuterów.


Gdyby ktoś się jednak zapędził, to takie znaki szybko przywołają go do porządku.

Wjechał tu chyba za dawnych czasów, kiedy wszystko było dozwolone...

... ale wyjechać już się nie da :)


Czasami rzeczywiście sytuacja życiowa zmusza kierowcę, żeby jednak podjechał bliżej. Wtedy parkuje się "na wcisk" :) U nas - nie do pomyślenia!

Centrum Wiednia. Tutaj w wiele miejsc można wprawdzie wjechać, ale - uwaga - maksymalnie na dwie godziny. Jeśli ktoś pracuje dłużej, to bardzo mi przykro :)

Skoro parkować można tak krótko, to nic dziwnego, że jest niewielu chętnych. Zwróćcie jednak uwagę na znak kierujący do podziemnego parkingu - tam samochody nie będą psuły komfortu pieszych.

Uprzywilejowani mogą oczywiście zostawić swój pojazd ;)

Ruch to zdrowie. Nie trzeba kupować karnetu do siłowni, który po miesiącu słomianego zapału ląduje zapomniany w szufladzie. Wystarczy więcej chodzić, a samochód zostawić gdzieś na obrzeżach. Albo pod domem.

Tymczasem u nas... Skoro już musieli się pochwalić, jakie mają fury, to mogliby chociaż nauczyć się parkować. Aby oddać sprawiedliwość - zaczął ten środkowy, pozostała dwójka się tylko dostosowała. Stoją tak od wczoraj. Wybaczcie próby nieudolnego zamazywania tablic, ale to mój pierwszy raz ;)

Generalnie idea miasta przyjaznego pieszym jest mi ostatnio bardzo bliska. Z pełnym przekonaniem poparłam odnoszący się do niej projekt obywatelski w moim mieście oraz obserwuję i kibicuję działaniom tej społeczności na facebooku.  Polecam też ciekawy artykuł.

Można? Zobaczymy...

niedziela, 16 października 2016

NIEZŁA SZTUKA

Lubię odwiedzać muzea i galerie. Sztuka dawna, współczesna, malarstwo, rzeźba, rysunek... Nie jestem uprzedzona do żadnej z form ani epok.

Zdaję sobie jednak sprawę, że niektórym wizyty w podobnych przybytkach kojarzą się z wycieczką szkolną, podczas której należy słuchać, nie dotykać i nie oddychać. Nie wspominając o filcowych kapciach...
Doświadczenie w dzieciństwie tego rodzaju uczuć może skutecznie zniechęcić potencjalnych odbiorców do wstąpienia (i kupienia biletu w niewyobrażalnej cenie 12 złotych) do jakiegokolwiek miejsca związanego ze sztuką.

Właściwie trudno się dziwić.
Na szczęście czasy się zmieniły, a wraz z nimi muzea. Interaktywne prezentacje, atrakcyjnie wizualnie wystawy spowodowały, że placówki kultury "wyszły do ludzi".
Dzieci już się (chyba) tak strasznie nie nudzą, zniknął (gdzieniegdzie) nastrój beznadziei i ogólnego niedofinansowania. A co najważniejsze - nie ma już filcowych kapci.

Oczywiście, ilość zwiedzających nie zwala z nóg, zwłaszcza jak odliczymy zagubionych angielskich i norweskich turystów. Ale nie ma co narzekać - proces ukulturalniania narodu trwa.

Dla szczególnie opornych i omijających muzea szerokim łukiem istnieje sztuka w przestrzeni miejskiej.
Niegdyś tępiona i wyrywana z korzeniami przez krzepką młodzież o nastawieniu patriotyczno - piłkarskim, obecnie ma się coraz lepiej. Rzeźby niewzruszenie trwają na cokołach, a murale pokrywają ściany, promieniując sztuką na wszystkich przypadkowych przechodniów.
Ulice stają się więc galerią sztuki, której nie da się (?) zignorować.

Żeby daleko nie szukać - murale gdyńskie:

Mural M-city, róg Żeromskiego i Św. Wojciecha

Jak wyżej. Spojrzenie na całość.



 
Mural SAINERA Z ETAM Cru, Jana z Kolna 6


Mural WAR- C, Żeromskiego 15

Mural Chazme 718 i Penera, Żeromskiego 4

Mural Kislowa, Waszyngtona 22

Mural Cekasa, Św. Wojciecha 9

Mural Remi/Rough i Nawera, Żeromskiego 18


I trochę dalej:

'
"Ikar" Igora Mitoraja na Polu Cudów w Pizie. Nie sposób przejść obojętnie.

Wiedeń. Nowoczesna sztuka na zabytkowym tle.


niedziela, 9 października 2016

POLAK NA ZAGRODZIE

Dziś głównie słowo pisane. Kto się z nim zmierzy?

Czytałam kiedyś książkę Piotra Sarzyńskiego pod wzbudzającym wiele emocji tytułem "Wrzask w przestrzeni. Dlaczego w Polsce jest tak brzydko?". Normalnie bałam się ją wyciągać z torby publicznie, bo otoczenie nie reagowało najlepiej. Kilka osób posłało mi wymowne spojrzenia, a koleżanka tonem lekko obrażonym zapytała: ty naprawdę uważasz, że w Polsce jest brzydko??? W autobusie nie śmiałam czytać, bo nie chciałam robić scen.


Dzisiejszy wpis nie dotyczy jednak urody naszego kraju, ale tego, jaki wpływ na nią mają mieszkańcy. Kilka dni temu, na fejsbukowym profilu pewnej społeczności wdałam się w dyskusję z nieznajomym użytkownikiem na temat tego, co "wolnoć (Tomku) w swoim domku". A raczej - na swojej działce. Mój rozmówca uważał, że:

"Zarobił se chłop? (a w sumie czemu nie baba? - pytam ja). To niech se buduje, jak mu się podoba"

A przecież właśnie dlatego, że "se buduje, jak mu się podoba"  nasz kraj wygląda, jak wygląda, prowokując do pisania książek w stylu "Wrzasku w przestrzeni"... 

Napisał również: "(...) lubujemy się w tym, by mówić komuś, jak może urządzać swój dom i teren."
oraz: "Jeżeli ktoś chce mieć domek z wieżyczkami, to niech ma." 

Jeśli "se zarobił", to może zamiast budować kupi sobie mieszkanie (albo i cały budynek) podobny do tego? Będą wieżyczki i kolumny, ale autentyczne, mające ducha przeszłości. Historia - tak, odlana z gipsu tandeta - nie.


Ależ nie śmiem nikomu przemocą urządzać domu. Wnętrze można urządzić dowolnie, w końcu tylko domownicy i zaproszeni goście będą je oglądać. Tu można popuścić wodze fantazji i dowolnie poszaleć. Co do terenu wokół domu - tutaj wolność się kończy tam, gdzie zaczyna się wolność sąsiada. Nie bez powodu uchwalane są plany miejscowe, inwestorzy występują o decyzję o warunkach zabudowy, a w urzędzie mojego miasta powstało nawet stanowisko "plastyka miejskiego", który, odkąd zaczął urzędowanie, skutecznie powstrzymuje miejską pastelozę. Czyli - ktoś nam jednak mówi, jak ma być, dbając o jakość otaczającej nas przestrzeni. Teoretycznie, bo w praktyce bywa oczywiście różnie.

Wiedeń. Mieszkańcy  nie narzekają, że budynki jakieś takie podobne i w ogóle nuda.


W dyskusji pojawił się też głos rozsądku: "W społeczeństwie obowiązuje mnóstwo norm, których - chcemy czy nie chcemy - musimy przestrzegać. Skoro je mamy, to prawdopodobnie wychodzimy na tym koniec końców lepiej, niż gdyby ich nie było." 

oraz głos oburzony: "(...) według jakich kryteriów oceniać, czyj gust jest lepszy od drugiego?!" 

Gdynia. W wyniku dyskusji o gustach oraz działań plastyka miejskiego obie sąsiadujące ze sobą wspólnoty mieszkaniowe mają elewacje w stonowanych barwach.


No właśnie - i normy przestrzenne też są po coś. Działa konserwator zabytków, powstają reportaże, książki (polecam tego autora na przykład), działają rozmaite stowarzyszenia "Miłośników dzielnicy X" czy "Sympatyków ulicy Y", organizowane są konkursy takie jak ten, więc jak najbardziej dyskutuje się o gustach i próbuje wypracować jakiś wspólny front w celu uporządkowania otaczającego nas chaosu.

Gdańsk. Niby zwykłe, powojenne bloki, ale materiał, z którego zostały zbudowane idealnie pasuje do sąsiadującego z nimi Głównego Miasta. Oby tylko konserwator był twardy i nie zgodził się na żadne styropiany.


Rozmówca trochę się zdenerwował, ale na końcu dał emotkę ;), więc chyba nie jest tak źle : "Ja nie mówię o zabytkowych budynkach(...) ja piszę o domach jednorodzinnych, nowych, z własną działką (...) Kij kogo obchodzi co mam w ogródku i czy walnę sobie wieżę, balustrady i kolumny (...)"

No, mnie obchodzi. Nie widzę różnicy między zabytkową, ale paskudnie odnowioną kamienicą, a szpetnym, różowo-fioletowo-zielonym domkiem jednorodzinnym, jeśli miałabym go oglądać codziennie ze swojego tarasu i denerwować się, że obniża wartość mojej i sąsiednich nieruchomości, bo zwyczajnie szpeci okolicę.

Tu właściciel najwyraźniej zrobił, co mu się podobało i pomalował jedną ścianę na różowo. Szkoda tylko, że tę zewnętrzną.



Tak to mniej więcej wyglądało. Nie wiem tylko, czy dyskusja będzie się jeszcze toczyć i dzisiejszy wpis będzie miał dalszy ciąg, czy może już się zakończyła, a ja miałam ostatnie słowo?








niedziela, 2 października 2016

SPACEREM PRZEZ TRÓJMIASTO

Trójmiasto to spora, wciąż rozwijająca się aglomeracja i jest tu kilka miejsc, w których warto spędzić trochę czasu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest tu wiele do zrobienia, a prawie wszystkie przestrzenie publiczne wymagają drobnych napraw lub naprawdę poważnych remontów. Mimo to mieszkańcy (cierpliwie czekając na wspomniane wyżej ulepszenia) korzystają z uroków swojej okolicy, bo mając do wyboru plaże, lasy, tereny spacerowe, restauracje, kawiarnie i wiele innych atrakcji, zawsze znajdą coś dla siebie. Postanowiłam więc - częściowo wirtualnie, a częściowo realnie - przejść się po Trójmieście i odwiedzić miejsca, które z różnych względów lubię.

A zatem:

1. GDYNIA. Tu się urodziłam i tu mieszkam. Podobnie jak większość mieszkańców, jestem fanką swojego miasta, choć nie wszystkie decyzje władz budzą moje uznanie. A jednak Gdynia, miasto bardzo młode i wciąż uczące się, jak być miastem,  coś w sobie ma.

Przystań jachtowa. Nie słychać szumu ulicy, tylko mewy, woda i przyjemne ciepełko - nawet zimą. W odróżnieniu od Bulwaru Nadmorskiego, słońce jest tu również po południu.

Wygląda na to, że Sonny Crockett emeryturę spędza w Gdyni. Mówiłam, że to miasto coś w sobie ma!


Powoli, ale nieubłaganie poprawia się jakość terenów wspólnych. Mniej śmieci, więcej zieleni.

Budy z zapiekankami, choć darzone sentymentem, zostały wyparte przez nowoczesną (i, hm, droższą) gastronomię.

 


2. SOPOT. Uzdrowisko, kurort i imprezownia w jednym. Podobno najbardziej niebezpieczne miasto w Polsce, a i tak przyciąga tłumy. Różnej maści tłumy.



Nowy dworzec może się podobać lub nie, ale wychodząc z pociągu, trafia się na zadbany plac pełen lokali gastronomicznych, drzew i ławek. Wrażenie co najmniej przyzwoite.


Architektura Sopotu zawsze kojarzyła mi się z domkami z piernika. Ten dodatkowo ma szybki z cukru ;)

Będąc w Sopocie, nie można zapomnieć o lansie  na molo.

Warto zejść z  Monciaka  i zapuścić się w boczne uliczki. Można trafić na miejsce takie, jak to.  Mieszkańcy kamienicy mogą zamawiać kawę prosto na balkon. Zazdrość.


3. GDAŃSK. Największe i najstarsze miasto z całej trójki, patrzące nieco z góry na dwa pozostałe. W końcu wiek ma swoje prawa.

Gdańsk, czyli miasto nad rzeką. Nie polecam kąpieli, ale tramwaj wodny jak najbardziej.

Tam, za tymi drzewami znajduje się zapomniana przez władze miasta dzielnica - Biskupia Górka. Zadanie dla lubiących mocne wrażenia - opuścić Główne Miasto i pójść ją zwiedzić. Ja już byłam i wróciłam cało. Tam naprawdę czuć historię.
Ulica Mariacka. Piękna o każdej porze roku.

Zrewitalizowany Wrzeszcz. Byłam przeciwna budowie kolejnej galerii handlowej, ale ta bardzo dobrze pasuje do okolicy i sąsiadującego z nią osiedla Browar Gdański.


To tyle na dzisiaj. Ciekawych miejsc jest oczywiście znacznie więcej, ale o nich innym razem. :)