niedziela, 27 listopada 2016

JESIEŃ W WIELKIM MIEŚCIE

Jesień bywa mokra, zimna i przygnębiająca. Rano ciemno, po południu ciemno, w ogóle brzydko i bez sensu. Nie ma innej opcji, depresja prędzej czy później dopadnie każdego, pozostaje więc tylko zakopać się pod kocem z herbatą i czekać do wiosny.

Ale w sumie dlaczego? Ja się przeciwko jesiennej depresji stanowczo buntuję. Uważam, że październik i listopad bywają piękne, jeśli tylko damy im szansę. Jesienne spacery mają niesamowity  klimat. Szkoda tracić czasu na siedzenie w domu, skoro można wyjść i podziwiać.

Miasto jesienią. Popatrzcie sami.

Cobh, Irlandia. Tutejsza pogoda ładnie komponuje się z architekturą.

Gdańsk. Wytarty slogan "złota polska jesień" nagle przestaje brzmieć kiczowato.

Planty krakowskie. Prawie nie ma ludzi, można zbierać liście w spokoju.
Kraków. Kubek grzańca na rynku i świat staje się lepszy, a ludzie wokół ładniejsi ;)
Gdańsk. Niektórzy nie uznają Halloween, ale trudno zaprzeczyć, że jesień to czas dyni. Lokale gastronomiczne kuszą nowym menu, a zupa-krem to obowiązkowy punkt programu.

Kraków. Ogródki opustoszały, ale okoliczne foodtrucki działają nadal. Można zjeść chimney cake (moja nowa krakowska miłość) i nie zmarznąć, bo do gorącego ciastka dają koce.
Kraków. Kiedy zrobi się naprawdę zimno, warto spędzić trochę czasu w środku. Na przykład w Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK.
Gdańsk. Liście opadły, można pokontemplować końcowy etap budowy Muzeum II Wojny Światowej.
Gdańsk. Można odwiedzić miejsca, których zazwyczaj lepiej unikać. Menele się gdzieś pochowali.
Gdańsk. W ramach kolejnej przerwy - gorący napar z lawendy i stokrotek w tej kawiarni.

Gdynia. Moja własna, raczej nieciekawa dzielnica w zupełnie innym świetle. Dosłownie i w przenośni.
Gdańsk. W takich okolicznościach nie przeszkadza mi, że nagle zrobiło się ciemno.

Jeśli jednak ktoś jest wyjątkowo odporny (i oporny) na uroki jesieni, zawsze może wyjechać do ciepłych krajów. Albo rzeczywiście posiedzieć z książką pod kocem :)

niedziela, 20 listopada 2016

KOTA MOŻNA DOSTAĆ

Dziś z lekkim przymrużeniem oka. No, może poza punktem pierwszym, który jest jak najbardziej na poważnie.

Przyjmuję do wiadomości, że niektórzy ludzie nie lubią kotów. Przyjmuję, ale nie rozumiem. Czego tu nie lubić? Wszystkie koty są czyste, ciche, mięciutkie i milutkie. No, prawie wszystkie.

Przeciwnicy powiadają, że koty śmierdzą i roznoszą choroby. Hmmm... Chyba dawno nie jechali autobusem w upał. I nie złapali grypy żołądkowej...

Naprawdę nie rozumiem, jak coś takiego może się nie podobać...

Nie każdy ma w domu kota (ja na przykład już nie mam), bo nie każdy ma warunki i ochotę na takie towarzystwo oraz potencjalne problemy z tym związane. To akurat rozumiem.

Ale dlaczego pewne osoby nienawidzą kotów, których nie mają? Tych podwórkowych i piwnicznych? Jak dla mnie, miejskie koty mają więcej zalet niż wad.

Ponieważ:

1. Ograniczają populację gryzoni. Moja wspólnota mieszkaniowa zamknęła wszystkie okienka piwniczne, więc okoliczne koty przeniosły się na inne osiedle. Efekt mamy taki:

Ogłoszenie z klatki schodowej. Są szczury, a kota ani jednego, nawet w śmietniku.

2. Są częścią krajobrazu i dodają mu urody.

Ładnie ubrana pani i korespondujący kolorystycznie kot.

3. Pilnują domów. A przynajmniej tak im się wydaje.

Nie wejdzie nikt nieupoważniony.

To spojrzenie... Konkurencja dla tzw. "złego psa".
Kiedy idzie na polowanie, jest obecny duchem.


4. Pilnują samochodów.

Strażnik w barwach ochronnych.

5. Dbają o czystość (głównie swoją, ale zawsze coś).

Ten naturalny wdzięk...

... i zero skrępowania.

6. Są wdzięcznym obiektem do fotografowania. W końcu miliony zdjęć w internecie nie mogą się mylić.

Kot rodziców. Model plus size

Kot teściów. Model over age 15, czyli jakieś 75 lat w przeliczeniu na nasze. Dobrze się trzyma.

7. Inspirują artystycznie. Na zdjęciu kocia instalacja w Poznaniu (żaden kot nie ucierpiał, wszystko wykonano z tworzyw sztucznych).

Dzielnica Śródka. Niesamowity klimat, no i te koty. Prawdziwych też nie brakowało.

8. Nie śpią w nocy, aby spać mógł ktoś (nie dotyczy marca).

Nocny pejzaż z kotem.


No i jak tu ich nie lubić? Oczywiście, populacja kotów powinna być odpowiednio kontrolowana, ale to już temat na zupełnie inny wpis...


sobota, 12 listopada 2016

MIASTO DUCHÓW

Bywają miasta stare (na przykład Rzym) i młode (na przykład Gdynia). Bez względu na wiek, zawsze mają jakąś przeszłość. Krótszą lub dłuższą. Mamy więc budynki z historią, ciągle w świetnym stanie i wciąż używane. Albo takie, które zgodnie z wyznawaną przez niektórych metodą konserwacji zabytków, nadają się tylko do rozbiórki.

Dzięki szkolnym wycieczkom (a czasem z bezinteresownej ciekawości) zabytki są mieszkańcom i turystom mniej więcej znane. Eksponaty muzealne również. Ja jednak chciałabym skupić się nie na budynkach i wystawach, ale na rozrzuconych wokół reliktach z przeszłości. Takich, na które być może niewiele osób zwraca uwagę, bo wtopiły się w otoczenie i czasem trudno je dostrzec.

W zeszłym tygodniu pisałam o drobiazgach. Dzisiejszy post jest poniekąd podobny do ostatniego, bo znów chciałabym się skupić na rzeczach pozornie nieistotnych, ale będących duchem jakiegoś miejsca. Dosłownie i w przenośni, o ile ktoś wierzy w duchy.

Hasło przewodnie brzmi zatem: ślady przeszłości w wielkim mieście (w tym mniejszym zresztą też). Duchy miasta. Miasto duchów. Można puścić wodze wyobraźni i do miejsc dopowiedzieć sobie jakąś upiorną historię. Zapraszam na przegląd niczym z horroru ;)


Gdynia Chylonia. Wierzba i kapliczka na rozstaju dróg, czyli miasto pożarło wieś. Upiorne wrażenie.

Gdańsk. Resztki ogrodzenia na tyłach kościoła i dawnego szpitala Św. Barbary. Szkoda, że betonowe elementy niszczeją... Niech XIV-wieczni  pacjenci szpitala trochę postraszą, tak za karę.

Dalej na tej samej ulicy - przedwojenny chodnik, z wybrukowanym wjazdem do bramy. Dziś w tym miejscu rośnie trawa, po budynku ani śladu. Ciarki przechodzą.


Wyspa Spichrzów. Zniszczenia jeszcze z czasów II Wojny Światowej, w samym historycznym centrum miasta. W końcu ruszyła rewitalizacja. Po przeszło 70 latach rzekłabym, czas najwyższy. Nie wiem, czy tylko ja zauważyłam, że pracujące tam maszyny wydają dźwięki jak z taniego filmu grozy?

Gdańsk. Zarys murów przy Teatrze Szekspirowskim. Tu się kończyło Główne Miasto (nie mylić ze Starym).

Gdańsk. Czyżby pogańskie relikty???

Inwestorzy nie mają w Gdańsku lekko. Przed właściwą budową zawsze trzeba zrobić wykopaliska. Różne rzeczy można wtedy znaleźć. I nie tylko rzeczy O_o


W drodze na Polski Hak. Dzika jabłoń, a może cały zdziczały sad? Kto tu przychodził i jadł?


Resztki jednego z budynków dawnych zakładów mięsnych. Zostały dość zrujnowane cztery ściany, a między nimi zgliszcza i plac zabaw okolicznych pijaczków. Na szczęście znalazł się inwestor, który coś z tym zrobi. Już nawet zaczął. Dowód poniżej.

Proszę :) Budynek obok zaczyna wyglądać jak człowiek jak należy :)
Gdańsk, Ołowianka, widok na Filharmonię. Kiedyś jeździł tu tramwaj, a budynek pełnił funkcję miejskiej elektrowni. Na szczęście miejsce wciąż żyje i nie straszy.

Dzisiejszy Hotel Królewski, czyli dawny XVII-wieczny spichlerz. Poskładany, połatany i działa. Ale wrażenie grozy jest.

Gdańsk, kawiarnio - śniadaniownio - lunchownia Sch. Schopenhauer. Odsłonięty fragment ściany zbudowanej z gotyckiej cegły. Zwróćcie uwagę na jej kolor i rozmiar.
Gdańsk, Dolne Miasto. Opuszczone budynki, stara droga donikąd. Strach chodzić, ale tu bać się należy raczej ludzi - przetestowane...

Gdańsk. Odkrycie z ostatniego spaceru. Jakaś zapomniana piwnica? Kogo tam zamurowali?


Gniew. Ile osób na przestrzeni lat dotykało tej klamki (lub pocałowało ją w dobie przedtelefonicznej)?

Gniew. Późne rokoko-ko. Bardzo rzadki w Polsce przykład całkiem przyzwoicie zachowanych drzwi z połowy XVIII wieku. Chyba się nie cieszą, że przetrwały ;)

Toruń. W oficynie kamienicy przy ul. Kopernika można znaleźć resztki muru i zasypaną studnię. Podobną do tej z filmu O_o

Toruń. Pamiątka po ludziach, którzy tu kiedyś pracowali i być może mieszkali. Kamienicę już malują, mam nadzieję, że zostawią napis. W końcu kto chciałby narazić się majstrom ;)
Mediolan. Trudno o większy relikt przeszłości niż rzymski amfiteatr. Tu już nawet nie ma duchów, po tylu latach odeszły straszyć gdzie indziej.

BOO-HOO!

sobota, 5 listopada 2016

1001 DROBIAZGÓW

W pewnym bardzo mądrym słowniku wymieniono 101 synonimów słowa "detal", a to z pewnością oznacza, że coś jest na rzeczy. Powiedzenie "życie składa się z drobiazgów" nabiera sensu.

Uspokajam - to nie będzie wpis filozoficzny. Chodzi o drobiazgi takie bardziej widoczne gołym okiem. Gierki z przechodniem. Drobne żarty. Małe prowokacje.
 
Spacerując sobie z aparatem czasem odrywam wzrok od budynków, przestrzeni publicznych, murali i parkingów, aby skupić się na - według wspomnianego słownika - smaczkach, błahostkach lub (nowe słowo, jednak człowiek się uczy całe życie) faramuszkach:)

A oto, co znalazłam:

Obłożona płytkami latarnia na jednej z sopockich kamienic. Ładne to.

Mediolan. Stań tutaj, mówił. Zrobię ci zdjęcie, mówił. Tylko się nie odwracaj.

Recycling w wersji gdańskiej.
Wiedeń. Równość i tolerancja przede wszystkim. Zielone było z chłopcami, ale nie zrobiłam zdjęcia, bo trzeba było iść (strasznie krótko się świeci, piesi muszą truchcikiem).

Mediolan. Takie tam miejskie żarciki.
Wiedeń. Tu byłem.

Gdańsk. Jakaś obca szkoła parkowania nurkowania.

Gdańsk. W tej kawiarni mają fajną, oldskulową ceramikę.
Gdańsk. Smaczki w wydaniu dosłownym. I doustnym.

Rzym. Takie coś, nazwy nie znam. Aby woźnica osiami kół nie niszczył ścian...

... w wersji krajowej wygląda to jednak znacznie mniej dostojnie ;) (Kraków)

 
Piza. Włoskie poczucie humoru.

Lukka. Hmm... chyba skorzystam z propozycji...


Dziś tyle. Idę dalej trenować spostrzegawczość.