niedziela, 17 sierpnia 2014

CENTRA HANDLOWE SĄ (PRAWIE) W PORZĄDKU







Są takie momenty, kiedy człowiek z czułością i wdzięcznością spogląda na korporacje budujące centra handlowe.
Te chwile słabości (na umyśle) zdarzają się w sytuacjach, kiedy czasu jest mało, a aura na zewnątrz nie sprzyja (za gorąco, albo za zimno).
Zamiast całodziennej bieganiny z wywieszonym językiem po całym mieście centra handlowe kuszą wizją klimatyzowanych pasaży, w których wszystko załatwimy od ręki...
Przynajmniej teoretycznie.
Jeśli nie będziemy zbytnio wybredni.
I nie utkniemy po drodze do mega sklepu w korku...

W każdym razie wyobraźmy sobie, że jeżeli mamy odrobinę szczęścia, tak to właśnie może działać.
Mamy szansę oszczędzić na zakupach czas i siły, które możemy spożytkować w bardziej sensowny sposób.
Nawet anarchista by się skusił.
Czyli niby fajnie.

Oczywiście, to wszystko co powyżej napisałem stoi w całkowitej sprzeczności z celami korporacji handlowych.
Nikt przecież nie buduje tych molochów dla naszej wygody, a ostatnią rzeczą, jakiej ci cwani krwiopijcy chcą, to szybkie zakupy.

Nie odkryję Ameryki pisząc, że centra handlowe są tak projektowane i zarządzane, żebyśmy spędzili w nich jak najwięcej czasu.
Każdy wie, że najgorszy klient to taki, który kupuje to, po co przyjechał.
Takie skąpstwo nie daje przecież szans na maksymalizację zysku.
Dlatego stosuje się różne triki, żebyśmy jak najdłużej łazili miedzy sklepami narażeni na straszne katusze pokus.
W tym celu stosuje się np. szklane schody, po których klienci boją się chodzić i muszą wracać dłuższą drogą ponownie ćwicząc silną wolę przed cukiernią.
Tak, jest to perfidne.
Optymalnie klient ma w alejkach handlowych spędzić cały swój czas i wydać wszystkie swoje pieniądze. A jak już nie ma to niech idzie pożyczyć. A jak już nie ma od kogo pożyczyć - niech idzie do diabła.

Załóżmy jednak, że to wszystko nie ma znaczenia. Ostatecznie nikt nikogo do zakupów nie zmusza, ani pod kluczem w centrum nie trzyma.
W końcu każdy chce zarobić, w ten czy inny sposób. Sprytni zarabiają na głupich i może to jest zdrowe.

Niestety, centra handlowe przy okazji niewinnego drenowania naszych portfeli rozwalają także nasze miasta.
A to już nie żarty.
Duże sklepy w ten sam bezwzględny sposób co z naszymi oszczędnościami rozprawiają się z konkurencją w postaci małych sklepów, bardzo szybko doprowadzając je do masowych bankructw.
To z kolei powoduje upadek ulic jako miejsc publicznych i w dalszej perspektywie zagraża całemu miastu.

Samorządowcy natomiast nadal bardzo chętnie widzą centra handlowe w swoich miastach i dzielnicach skuszeni wizją wielkich pieniędzy - wielkich podatków i nowych miejsc pracy.
To jest oczywiście szalona krótkowzroczność, bo ilość miejsc pracy wygenerowana przez centrum jest mniejsza niż tych, które znikną wskutek upadku drobnych usług w okolicach.

Czyli per saldo zyski miasta też się zmniejszą. Zyskują - jak zwykle - korporacje.
Nic nie ma za darmo i wygoda zakupów w  wielkich sklepach drogo nas kosztuje jako społeczeństwo. Płacimy za nią bezrobociem, umierającymi ulicami i mniejszą konkurencyjnością.
To wszystko są oczywistości i truizmy znane wszystkim urzędnikom w Europie.
Dlatego w krajach starej Unii wielkie sklepy powstają wyłącznie poza miastem, przy autostradach i obwodnicach. Tam nie stanowią zagrożenia dla sklepików w centrum. Różnice w lokalizacji wyrównują szanse.
Tak więc mega sklepy świadomie umiejscawiane nie muszą być z definicji społecznie szkodliwe.
Dla polskich urzędników to jednak najwidoczniej wiedza tajemna. W tej chwili w Trójmieście powstają trzy kolejne olbrzymie sklepy - wszystkie w centralnych dzielnicach. W Gdańsku Wrzeszczu, w odległości dziesięciu minut marszu zdaje się, że będą już cztery.

Wydawać by się mogło, że należy wobec tego bić na alarm, bo trzeba ratować drobny handel i usługi - inaczej zaczniemy przypominać Amerykę gdzie miasta w europejskim sensie tego znaczenia nie istnieją. 
Niestety jest już za późno. Przegapiliśmy rozstrzygający moment zajęci jakimiś bzdurami.
Wg najnowszych statystyk w Polsce mamy trochę ponad 11 mln. m2 powierzchni handlowej, z czego aż ponad 8 mln to duże centra handlowe. 
Tak więc nie ma już czego bronić, bo żyjemy w świecie faktycznego monopolu wielkich sklepów. Bitwa jest przegrana, a mało kto zauważył, że się w ogóle odbyła.
Najwidoczniej mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy niż, patetycznie i histerycznie rzecz ujmując, życie i śmierć naszych miast.
Także ten temat mamy z głowy. Witamy w Ameryce.
Kto wie, może jeszcze nam się spodoba?
Obyśmy z innymi kwestiami poradzili sobie lepiej.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz