poniedziałek, 24 lutego 2014

ULICA KONTRA OSIEDLE






Dawne miasto. Gęsta, choć niezbyt wysoka zabudowa wzdłuż ulic.  W  małej ilości światła i powietrza dopatrywano się PRZYCZYNY WSZELKIEGO ZŁA...

 

Przykładowa powojenna odbudowa. Kilka odtworzonych wzdłuż ulicy kamienic stoi po środku wielkiej, pustej przestrzeni na której "pływają" bloki z wielkiej płyty. Ciężko o lepszy kontrast pomiędzy "starym" i "nowym". Bloki mają światła i powietrza ile dusza zapragnie. Ale czy mieszka się w nich DOBRZE?



"Na ulicach miast czai się zło:
uliczne wypadki,
uliczna przestępczość,
uliczne panienki."*

W połowie XX wieku moderniści wpadli więc na genialny w swej prostocie pomysł:

"- pozbądźmy się ulic, a pozbędziemy się także tych wszystkich nieszczęść".

Jako że eksterminacja była wtedy w modzie, pomysł się generalnie spodobał.
Winą za I i II wojnę światową, hiszpankę, kryzys oraz faszyzm obarczono gęstą, zwartą zabudowę wzdłuż ulic.
Brak światła, powietrza i otwartej przestrzeni uznano za największe zagrożenie dla ludzkości.
Podwórka-studnie i kamienice z bramami stały się zatem wrogami publicznymi numer 1.
Rozpoczęło się polowanie z nagonką.
Zniszczonych w czasie wojny dzielnic starano się nie odbudowywać w dawnym kształcie, a te które ocalały próbowano w miarę możliwości zburzyć.
Wyjątkowo atrakcyjnie dla urbanistów prezentowała się wtedy Polska, bo po wojnie wszystko już było właściwie pięknie wyburzone pod nową zabudowę.

Oczywiście przestępczość, prostytucja itd. nie wynikają z faktu istnienia ulic, lecz z ubóstwa ludzi je zamieszkujących.
Dawne strefy dziewiętnastowiecznej nędzy często są dzisiaj najmodniejszymi dzielnicami, w których żyje się świetnie (bogatym ludziom).
Nie trzeba było niczego burzyć. Wystarczyło wyremontować, zmniejszyć gęstość zaludnienia i dorzucić kilka luksusów jak choćby kanalizacja i czysta woda.
Tego moderniści nie brali pod uwagę.
I niestety wylali dziecko z kąpielą. Zamiast walczyć z ludzką niedolą, toczyli boje z zabytkowymi miastami, w rezultacie pośrednio doprowadzając do obecnego kryzysu metropolii.  Pozbawili nas czytelnego, klasycznego miasta z kamienicami, ulicami, placami.

W zamian, na otarcie łez, dali nam nowy twór: OSIEDLE.
Co to takiego jest?
Ano taki kawałek miasta, w którym budynki nie stoją wzdłuż ulic. To mocno uproszczona definicja, ale oddaje istotę rzeczy. Budynki miały być swobodnie rozrzucone w parku otoczonym trasami szybkiego ruchu.
Taki raj  na miarę ówczesnych wyobrażeń.

Oczywiście modernistyczne podejście do planowania przestrzennego dawno temu już zbankrutowało.
Pozostały osiedla.
Dzisiaj niestety nie zastąpiliśmy przebrzmiałych modernistycznych idei jakaś nową wizją; planowanie miast praktycznie nie istnieje. Pozostała jednak w nas niechęć do socjalizmu, modernizmu i osiedli. Zwanych blokowiskami. Które byśmy najchętniej zburzyli, albo przerobili na tzw. "starówkę".
I znowu wylewamy dziecko z kąpielą.
Bo nie jest przecież tak, że moderna zabrała nam klasyczne miasto ulic, nic zupełnie nie dając w zamian.

Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że socjalistyczne osiedla mają bardzo poważne wady.
Owszem, na typowym osiedlu nie sposób znaleźć jakiegokolwiek adresu, bo nazwy ulic i numery bloków w skutek braku ulic jako takich są rozrzucone siłą rzeczy abstrakcyjnie.
Budynki są często za duże, przytłaczające i prymitywnie wykonane z materiałów zastępczych.
Brak tam podziału przestrzeni - właściwie nie wiadomo, gdzie budynki maja część frontową, a gdzie tylną.
Nie wiadomo, gdzie jest podwórko, a gdzie część reprezentacyjna.
Brakuje wnętrz urbanistycznych. Nie ma żadnej gradacji prywatności terenu.
Jak wyjdziemy z budynku, od razu lądujemy w ziemi niczyjej.

Jeśli się jednak pogodzimy z faktem, że żyjemy w innym rodzaju przestrzeni - że osiedle to nie miasto- zaczniemy dostrzegać pewne plusy.
Mieszkania są dobrze naświetlone i przewietrzone. Z okien jest całkiem niezły widok. Wokół bloków jest dużo zieleni. Budynki są ustawione w pewnym oddaleniu od głównych dróg - jest więc relatywnie cicho.
W projektach socmodernistycznych osiedli przewidywano usługi, szkoły, przedszkola, place zabaw, przystanki autobusowe itd. I trzeba przyznać, że w bólach i byle jak - ale jednak te plany realizowano.
Czyli podsumowując - brzydko, ale jednak w miarę cicho i wygodnie.

Obecnie jednak pozbawiamy te osiedla nawet i tych atutów:
Dostawiamy nowe budynki, odcinając starym blokom wymarzone przez urbanistów słońce, powietrze i otwartą przestrzeń. Zamiast placów zabaw mamy strzeżone parkingi. Zieleń powoli znika. Modernistyczne pudełka malujemy w kiczowate esy- floresy albo kamieniczki.
A tymczasem nie da się zrobić z osiedla starego miasta.
Zamiast walczyć z modernistycznymi pomysłami sprzed półwiecza - zrealizujmy je do końca.

Jakby było przyjemnie, gdyby nasze nielubiane blokowiska stały się tym, czym miały być od początku:
eleganckimi białymi domami, położonymi w rozległym, zadbanym parku, pełnym sportowych urządzeń, z zapleczem usługowym i edukacyjnym malowniczo wkomponowanym w teren.
Ale to oczywiście utopia.
Za czasów Polski Ludowej taką sielankę udało się zrealizować do końca właściwie tylko w jednym miejscu:
w Warszawie w "Sadach Żoliborskich".
Kto może, niech sobie pójdzie, popatrzy i pozazdrości.



* Jan Gehl - wypowiedź o podejściu urbanistów do miast w I poł. XXw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz