czwartek, 1 maja 2014

NIESZCZĘSNE OGRODY DZIAŁKOWE






Ogrody działkowe w centrum Gdyni.                                                                            źródło: trojmiasto.gazeta.pl


Stasiuk w posłowiu do książki Filipa Springera "Wanna z kolumnadą" (ktoś, kto tego jeszcze nie czytał może mi się już nie kłaniać;-) napisał, że mimo wszystko tą całą polską rozpierduchę jednak jakoś tam lubi.
Zwyczajnie go to fascynuje. I chyba mocno inspiruje.
Strasznie mu zazdroszczę tej umiejętności przekucia porażenia zmysłów wzrokowych na jakieś pozytywne efekty. Choć jest to trochę chore.
U mnie kontakt z potknięciami polskiego krajobrazu kończy się z reguły niestety frustracją.

Frustracja tym bardziej rośnie, kiedy słyszę kiedy ktoś z pozycji naukowych tego bajzlu broni.
Zdarzyło się tak w audycji Polskiego Radia Współczesne życie działkowca (Rozmowy po zmroku/Dwójka) 


Naukowcy  z krakowskiego Muzeum Etnograficznego w dużym multidyscyplinarnym zespole przez trzy lata badali fenomen ogrodów działkowych w Polsce. 
W efekcie tych długich badań jednoznacznie stwierdzili, że nie widzą żadnych negatywnych aspektów tego zjawiska (!).

Zgromadzone w studiu panie dowodziły że:

1. Ogródki działkowe są bardzo ekologiczne ( kwiaty, owady, zieleń itd.)

2. Dają możliwość realizacji pasji użytkownikom.

3. Pomagają zachować aktywność fizyczną użytkownikom.

4. "Specjaliści" (czytaj architekci) oraz inni Źli Ludzie (czytaj deweloperzy) najchętniej by obszary ogródków działkowych zabudowali, co jak się domyślam ma dowodzić ich bezduszności i chciwości.
Naprzeciwko tych czarnych charakterów występują wspaniali działkowcy pielęgnujący mistyczny kontakt z ziemią i naturą.

Przyznam, że jak tego wszystkiego wysłuchałem to opadła mi szczęka.
Przez chwilę poczułem się zagubiony i zbity z tropu.
Nadal nie mogę zrozumieć jak naukowcy (i to wybitni) mogli dojść do tak jednostronnych i nieobiektywnych wniosków?

Zacznijmy może od tego, że przecież ogródki działkowe są bardzo nieekologiczne (cokolwiek byśmy pod tą enigmatyczną nazwą rozumieli). 
Podstawę wszelkiej ekologii i zrównoważonego rozwoju stanowi racjonalne użytkowanie terenów miejskich.
Położone w centrum ogrody działkowe wymykają się tymczasem wszelkiej racjonalności i logice.
Zaprzeczają podstawowemu prawu planowania miast, które zakłada największe zagęszczenie w środku malejące ku brzegom.
Ogrody działkowe to całe hektary powierzchni w środku miasta, z której przez większość czasu nikt nie korzysta.
Przecież na działce nikt nie przebywa od rana do zmroku 7 dni w tygodniu (to znaczy czasami przebywa ale wtedy kiedy działki zamieniają się już w pełnoprawny slums i jest to całkiem inna opowieść).

Wystarczy teraz porównać ilość ludzi przebywających w najskromniejszym publicznym parku.
Gwarantuję, że różnica będzie co najmniej kilkudziesięciokrotna  - oczywiście na korzyść parku.
Jak bardzo trzeba być szalonym, żeby blokować kilkaset metrów kwadratowych ziemi w centrum miasta, żeby jedna osoba mogła sobie poorać raz na tydzień? 

Po pierwsze jest to niewyobrażalne wręcz marnotrastwo, po drugie jest to bardzo niesprawiedliwe wobec osób, które nie są użytkownikami działek.

Powalający jest też argument, że działki są "ekologiczne" bo przecież tereny po działkach nie zawsze zamieniane są na park tylko będą zabudowywane. A więc dojdzie do zniszczenia obszarów "zielonych".
Naukowcy z Krakowa zdają się tym samym nie rozumieć, że nasza rzeczywistość to zespół naczyń połączonych.
Przecież to bardzo dobrze, że biurowiec powstanie na miejscu ogródków działkowych w środku miasta.
Bo jak tam nie powstanie, to inwestor pójdzie poza miasto i postawi biurowiec poza miastem w sąsiedztwie np. parku krajobrazowego.
Panie w audycji broniły motyli i pszczół w centrum miasta nie przejmując się tymi, które są wypierane przez rozlewająca się zabudowę poza miastem.
A przecież każdy zabudowany teren w centrum to mniej budynków w terenach niezurbanizowanych, pierwotnych - naprawdę cennych przyrodniczo.
Musimy oszczędzać pierwotny teren poza miastami - to powinno być obiektem troski naukowców i ekologów.
W dogęszczonym mieście bliżej mamy do pracy, krócej stoimy w korkach, łatwiej zorganizować system transportu miejskiego, do którego prędzej lub później - tak jak cała Europa - się przesiądziemy. 

W pewnym momencie audycji prowadzący całkiem przytomnie zwrócił uwagę na fakt, że ogródki działkowe oglądane z samochodów i pociągów po prostu wyglądają ohydnie. Przypomniał też, że zagraniczni turyści często biorą te obszary za fawele, slumsy.
Stwierdzeniem tym bardzo rozbawił zgromadzone w studio panie, które z protekcjonalnie stwierdziły, że nie jest to przestrzeń do ogladania tylko do uprawiania. Dla działkowców.
Czyli, że wszyscy, dziesiątki tysięcy mieszkańców, musimy patrzeć na ten badziew, bo kilkaset osób w środku miasta chce się wczuwać w glębę, kwiatki i motylki.

Całkiem niedawno grzechem architektów było to, że ignorowali zupełnie inne dziedziny nauki - w tym psychologię.
Dobrze by zatem było, żeby etnografowie i psychologowie nie powtarzali tego błędu i brali przy badaniach  pod uwagę szersze spektrum zagadnień - choćby planowanie przestrzenne.
Bo jak widać, Panie z Krakowa zachwyciły się szczęśliwymi działkowcami, nie dostrzegając unieszczęśliwionych działkowcami miast.

Przestrzeń do uprawiania, nie do oglądania. Gdynia. Ale wszędzie indziej wygląda tak samo.                                            źródło: trojmiasto.gazeta.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz