piątek, 25 lipca 2014

WSPANIAŁE KORZYŚCI Z BRAKU TURYSTÓW





Zachwycająca pustka...




Ponieważ jako rasowy Polak cały czas marudzę, postanowiłem dla odmiany - z okazji wakacji - czymś się pozachwycać.
Po dłuższym namyśle wybór padł na turystykę globalną w Polsce.
A w zasadzie brak turystyki globalnej w Polsce.

Tak więc zachwyca mnie, że Polska jest takim zadupiem do którego prawie nikt nie przyjeżdża.
No ktoś tam jednak zawita, ale są to jakieś takie drobne odpryski, niedobitki. Tu trochę niemieckich emerytów, tam pijani Brytyjczycy i kilku zagubionych Chińczyków. Jednym słowem - nie ma o czym mówić i dla uproszczenia z czystym sumieniem możemy o nich zapomnieć.

No więc nikt nie przyjeżdża i to mnie raduje.

Co ciekawe, mam wrażenie, że wielu rodaków marzy jednak o wpisaniu Polski na mapę masowych podróży.
Poczciwcom wydaje się zapewne, że przyniosło by to jakieś fantastyczne korzyści.

Przyglądam się tym działaniom marketingowym z całkowitym spokojem i protekcjonalną życzliwością bo wiem, że na szczęście nic z tego nie będzie.
Nie wiedzą oni co czynią, ale zaszkodzić nie mogą.
Tłumy zagranicznych podróżników nie "odkryją dolnośląskiego" ani nie "wypoczną w warmińsko-mazurskim".
Nikt nigdy nie wypromuje Polski na turystyczną potęgę, bo jak mówi klasyk "lato nie jest gorące", a nasi południowi i zachodni sąsiedzi mają dziesięć razy więcej zabytków i dwadzieścia razy mniej zdegradowany krajobraz.
I całe w tym nasze szczęście.

Bo apologeci turystyki nie zdają sobie sprawy, jaka to niszcząca siła.
Cała rzecz sprowadza się do równowagi. Optymalnie byłoby mieć gospodarkę opartą na usługach oraz zaawansowanej technologii z pewną dozą turystyki dla  urozmaicenia i reklamy.
Problem polega na tym, że bardzo trudno mieć "trochę" turystyki. Przypomina to próbę kontrolowania pożaru - ciężko spowodować, żeby budynek palił się "tylko trochę".
Może tylko palić się na całego - albo w ogóle.

Tak samo trudno kontrolować liczbę osób przyjeżdżających do modnej lokalizacji.
Z reguły albo turystów nie ma, albo jest ich za dużo.
Jeśli jest ich za dużo, to będzie jeszcze więcej, a przyrost  nastąpi w postępie geometrycznym.
Decyduje o tym socjologiczne prawo, które mówi, że "ludzi przyciągają miejsca, w których już przebywa dużo ludzi".
Najczęściej więc nie ma mowy o równowadze - turystyka zdominuje wszystkie inne dziedziny życia.

Szczególnie niekorzystne jest to dla miast.
Jeżeli miasto jest atrakcją turystyczną, usługi nastawione na turystów wypierają wszelkie inne funkcje. Zabudowa mieszkalna jest zamieniana na pokoje do wynajęcia, wszystkie lokalne sklepy zmieniają asortyment pod turystów, znikają biura i zakłady pracy wypierane przez atrakcje przeznaczone dla podróżników. W oka mgnieniu miasto staje się martwą atrapą, wydmuszką, gdzie mieszkają tylko przyjezdni i ich obsługa.
W  takim mieście nie da się już na co dzień żyć. Dosłownie nie ma gdzie kupić chleba. Nikt niczego już w nim nie tworzy i nie wymyśla.
Może się to mimo wszystko wydawać początkowo niezłym interesem, ale faktycznie tak nie jest.

Ciekawym przykładem jest Barcelona, która od kilku lat usiłuje zmniejszyć liczbę odwiedzających bo okazało się, że powyżej pewnej wielkości zalew turystów obniża zyski miasta.
Ot, paradoks.
Czyli pieniądze przyjezdnych wydane na tapas i sangrię nie równoważą strat spowodowanych ucieczką biznesu i tzw. branży kreatywnej z miejsca, w którym się beznadziejnie żyje.
Co z resztą widać na całej sytuacji gospodarczej południa - Hiszpanii, Włoch i Grecji.
Olbrzymie przecież zyski z turystyki w tych krajach nie są w stanie zrównoważyć zastoju i regresu w pozostałych dziedzinach gospodarki.
Bo koniec końców lepiej sprzedawać mercedesy i ipady niż pizze. 

Nasze polskie miasta zmagają się z licznymi problemami. Trapi je zbytnie rozproszenie, chaos przestrzenny, dominacja centrów handlowych, brak dobrych przestrzeni publicznych itd., itp.
Zachwyca mnie jednak, że nadal są jednak prawdziwymi miastami, gdzie lepiej lub gorzej żyją ich prawdziwi mieszkańcy, a nie turystycznymi parkami rozrywki.

Trzeba umieć się cieszyć takimi właśnie drobiazgami...
I kto mi powie, że nie jestem optymistą?

Lokalna, sezonowa bieda - turystyka  na razie zniszczyła nam doszczętnie tylko Zakopane, Karpacz, Łebę i kilka innych mniejszych miejscowości.
Reszta kraju na szczęście jeszcze cała. Uff.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz