niedziela, 8 stycznia 2017

RZECZY, KTÓRE ROBISZ W TORUNIU BĘDĄC (TAM) ZIMĄ

Zgodnie z zapowiedzią - turystyka miejska część trzecia.

Według niektórych, końcówka roku nie sprzyja podróżom (no chyba, że w ciepłe kraje lub na narty). Jest zimno, ciemno, nudno, a ludzi ogarnia melancholia, którą co najwyżej można utopić w pobliskim barze. To już lepiej (i taniej) zostać w domu.

Sporty zimowe i plażowanie to jednak zupełnie nie moja bajka, ale zaleganie na własnej kanapie też nie bardzo. I dlatego w przerwie między Świętami a Sylwestrem postanowiliśmy wyskoczyć do miasta Najbogatszego z Ojców, czyli do Torunia. Z Trójmiasta mamy całkiem blisko, jednak trzygodzinna jazda pociągiem daje wrażenie dalekiej podróży.




Dzień 1. Wyruszyliśmy i późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce. Zgodnie z oczekiwaniami, było zimno i ciemno, ale dzień się jeszcze nie skończył.

Ponieważ nasz apartament wyposażony był jedynie w lodówkę, czajnik i toster, mieliśmy doskonały pretekst, aby coś zjeść na mieście. Restauracja "Róże i zen" to miejsce jedyne w swoim rodzaju (ich letni ogródek trzeba koniecznie odwiedzić podczas ciepłych miesięcy!), z doskonałą kuchnią.
Po obiedzie - obowiązkowa kawa z deserem w kawiarni "Central Coffee Perks". Miejsce nie tylko dla fanów serialu.
Żeby nie wyglądało, że tylko przesiadujemy w knajpach, poszliśmy na wieczorny spacer. Stare Miasto o tej porze ma jakiś taki tajemniczy urok. Ludzi wciąż sporo, większość z nich to załatwiający swoje sprawy mieszkańcy. Niewątpliwie świadczy to o tym, że Toruń nie jest tylko "turystyczną wydmuszką", która pustoszeje wraz z końcem wakacji. To miasto żyje. Na zdjęciu ul. Szeroka, po lewej wejście do wspomnianej wcześniej restauracji "Róże i zen".
Ulicą szeroką doszliśmy do rynku, trochę się pokręciliśmy, ale ponieważ było ciemno, zimno i tak dalej...
... pozostałą część wieczoru postanowiliśmy spędzić weseląc się w przydrożnej karczmie. Co było dalej - nie wiadomo.

Dzień 2. Wstaliśmy skoro świt (czyli o 10.00) i postanowiliśmy zwiedzić dzielnicę, którą jakoś przeoczyliśmy podczas poprzednich wizyt, czyli Bydgoskie Przedmieście.

Dobry papierowy przewodnik to podstawa. W erze smartfonów taki oldschool jest miłą odmianą.
Bydgoskie Przedmieście to kameralna, malownicza dzielnica zatopiona w zieleni, nawiązująca do najlepszych angielskich i niemieckich wzorców. Miasto - ogród.   


Niektóre budynki przypominały mi te w moim rodzinnym mieście, czyli w Gdyni.
Budynek Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych i strzegące go dwa kamienne niedźwiedzie. Klasycyzujący modernizm.
 Jak żywe. Albo pluszowe.
Wille i ogrody. Cisza, spokój, ruch samochodowy niewielki, a z centrum 10 minut spacerem.
Remontowałabym. Gdybym miała za co :) Styl dworkowy z sarmackim pazurem.
Tutaj ktoś już zadbał o remont. Moim zdaniem wyszło świetnie.
I jeszcze zbliżenie na detal.
Zwróćcie też uwagę na okna - nowe, ale drewniane. Konserwator musiał być bezlitosny.
Wysokiej jakości materiały się nie starzeją. Wystarczy o nie dbać.
Mogłabym zamieszkać na osiedlu o takiej nazwie. Żeby się wpasować w otoczenie, nauczyłabym się nawet rysować ;)
Kamienica z Atlantami w duchu manieryzmu niderlandzkiego. Jak się mieszka w takim domu???
Brak działań wojennych na szeroką skalą umożliwił zachowanie nawet tak kruchych ornamentów.
Spacer po Bydgoskim Przedmieściu zakończony. Przeszliśmy jakieś 18 km, bez przysiadania (bo było za zimno).
Dzień 3. Po wczorajszej męczącej wędrówce nadszedł czas na dzień ze sztuką. Wybraliśmy się więc do Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki Czasu". Można tam trafić na naprawdę ciekawe wystawy, sprowadzone z różnych zakątków świata. Nie zawiedliśmy się i tym razem.

Trzy wystawy za jedyne 10 PLN. W Europie Zachodniej nie do pomyślenia, a u nas - proszę bardzo.
Wchodzimy. Byłam kiedyś w kinie na filmie tego reżysera. Obraz wydał mi się wtedy dość obrzydliwy, ale chyba taki właśnie miał być.
Przekraczając próg poczułam się lekko psychodelicznie.

Zawarłam też bardzo interesującą nową znajomość w tutejszym barze.

Oszołomieni sztuką współczesną postanowiliśmy zażyć trochę kontaktu z naturą i odetchnąć w pobliskim Ogrodzie Zoobotanicznym.

Harry Potter pewnie jej szuka.
Paw nie chciał współpracować i odmówił rozłożenia ogona :(
Oglądaliśmy papugi, małpy, węże, kozice, a pod koniec zwiedzania okazało się, że w Ogrodzie mieszka sam Szatan O_o Dał się nawet pogłaskać.
Dzień ze sztuką i naturą zakończyliśmy w restauracji z takim oto sufitem. Pięknie odrestaurowany autentyk.

Dzień 4. Czyli 31 grudnia. Czyli Sylwester. Czyli obowiązek imprezowania. A mnie się nie chce. Tradycyjnie więc zaczęliśmy dzień od spaceru. Przez cały czas jednak chodził za nami jakiś facet...


Zagadywał.
Groził.
Mówił językami.
Przekonywał do swoich racji.
Stawiał warunki.
Zmęczeni jego towarzystwem poszliśmy tu, aby zaopatrzyć się na sylwestrowy wieczór...
... który upłynął na bardzo interesującej lekturze. Kto by pomyślał, że żarty z Radomian to nie wymysł internetów? Z góry przepraszam mieszkańców tego miasta, ale powyższe słowa pochodzą z książki "Portret podwójny" Czesław Miłosz/Jarosław Iwaszkiewicz (wyd. Fundacja Zeszytów Literackich). A zatem - pretensje kierować do noblisty ;)
I tak skończył się nasz pobyt w Toruniu. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Polecam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz