wtorek, 31 stycznia 2017

WROCŁAW, WROCEK, WRO

W zeszłym tygodniu zachwycałam się współczesną architekturą Wrocławia, teraz wypada więc pozachwycać się całą resztą. Bo jest czym. Dlatego właśnie, tej wyjątkowo mroźnej (jak na obecne czasy) zimy postanowiłam odwiedzić Wrocław, zamiast jakieś bliżej nieokreślone ciepłe kraje.

Wrocław to miasto duże, piękne, inspirujące. Jest co robić, aż żałuję, że nie zostaliśmy tam trochę dłużej. Ale przynajmniej mamy powód, aby wrócić, kiedy będzie cieplej.

Na uwagę zasługują z pewnością wrocławskie kamienice. W centrum naprawdę trudno znaleźć jakiś zapuszczony budynek. Musi tu działać dobry konserwator zabytków. Dobry, czyli kompetentny, konsekwentny i nieprzekupny. Tak to przynajmniej wygląda dla postronnego obserwatora.

Poniżej zdjęcia, a na nich Wrocław, cały Wrocław, cały. No, może trochę przesadziłam.




Tak wygląda elewacja nietknięta styropianem.



Dużo złota. Na bogato.

Przy Rynku. Koronkowa robota.



Rynek 6, kamienica "Pod Złotym Słońcem", czyli siedziba Muzeum Pana Tadeusza. Tak może wyglądać nowoczesne muzeum. Historia ze szczyptą nowych technologii.

Strop wspomnianego muzeum. Nawet czujkę przeciwdymową pomalowali, żeby nie kłuła w oczy. Genialne w swej prostocie, a tak rzadko stosowane.

Po bliższym przyjrzeniu się wyszło, że odsłonięte belki stropowe coś nam chcą powiedzieć. Tu dwie zakonnice wloką pijanego księdza :)

A tu fajka samego Adama M. Pewnie można na niej znaleźć ślady DNA.

Kolejne muzeum, tym razem Narodowe. Zimą otwarte tylko do 16.00, więc zwiedzaliśmy w tempie olimpijskim. I znów pretekst, żeby wrócić.
Ulica Św. Antoniego. W tej kamienicy mieszkaliśmy.




Dawny właściciel musiał być zamożny - budynek miał solidną konstrukcję i wysokie kondygnacje. Czwarte piętro tutaj to jak szóste w zwykłym bloku. Wniesienie walizki nieźle dało w kość wnoszącemu. Tak mówił.


Pasaż Pokoyhof przy naszej ulicy. Mają tu nieziemskie pieczywo, takie zwykłe i takie dla nietolerancyjnych też.

Niektóre miejsca przywodziły na myśl Włochy...



... a inne przypominały o starych, (nie)dobrych czasach.
Perła architektury, czyli Hala Targowa z początku XXw. Uwielbiam takie miejsca, te owoce, warzywa, chałwy i bakalie. Nie dopatrzyłam się tylko "chemii z Niemiec", chociaż może to i lepiej.
Neony w Dzielnicy Czterech Świątyń, podwórko przy ul. Ruskiej 46. Najlepiej podziwiać je w nocy, ale jakoś mi nie wyszło. Następnym razem.
I jeszcze jedno ujęcie. To jakby cofnąć się w czasie.
Na wieczorny spacer poszliśmy innego dnia, kiedy było tylko (-3), a nie (-7).
Za plecami mam wejście do Ossolineum.
Nie mogłam sobie odpuścić wrocławskiego ZOO i Afrykarium. Latem miałam wrażenie, że kolejka do kas ciągnęła się kilometrami, a zimą było pusto. Na zewnątrz trzaskający mróz, w środku tropiki. I po co jechać w ciepłe kraje.



Imponujące akwarium, a w nim kolorowe rybki, rekiny i płaszczki. Mają nawet krokodyla.
No nie chciały spojrzeć w górę, ale i tak są urocze.
We Wrocławiu można chodzić długo (nasz rekord to 24 km na mrozie) i wciąż odkrywać coś nowego. Tutejsze murale wciąż czekają, aby je wszystkie znaleźć. Na razie obejrzałam trzy.
Mam nadzieję, że nikt tu nie wywiesza prania na zewnątrz. Chociaż efekt mógłby być ciekawy.
Szczypta koloru. A myślałam, że nie lubię żółtego.



Tytuł posta został zainspirowany słowami profesora Miodka. Cały tekst można znaleźć tutaj.

Jeszcze tu wrócę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz