Pamiętam z dzieciństwa, jak rok w rok, już od wczesnej wiosny, w każdy weekend moi rodzice pakowali rano kosz z jedzeniem (obowiązkowo bułki, jajka, pomidory i masło w słoiku z wodą), koce, leżaki, poduszki (gdzie to się mieściło w małym fiacie?!), po czym wyruszaliśmy na piknik. Do lasu, nad jezioro, nad morze. Pełnia szczęścia.
Wciąż lubię tak zwane "okoliczności przyrody", ale w miarę upływu lat moim żywiołem stało się miasto. W centrum jest całe mnóstwo barów, kawiarni i restauracji, ale, jak już wspominałam w tym wpisie nie są one jedynymi miejscami, gdzie można spędzić czas i coś zjeść.
Przecież w mieście też można urządzić sobie piknik. Taki miejski. Zawsze znajdzie się jakiś skrawek trawnika (dawno nie widziałam tabliczki: "Nie deptać..."), miejsce nad wodą, park, ławki czy choćby malowniczo położone schody. Nic, tylko pakować kosz (lub w wersji nowoczesnej, acz brzydszej - turystyczną lodówkę) et voila! Przykłady poniżej.
Genua. Zima w wersji włoskiej - życie towarzyskie można prowadzić na zewnątrz. |
Lukka. Wokół tylko beton i ani skrawka zieleni? Nie szkodzi. Rozsiąść się można też na schodach pod pomnikiem, byle bez napojów wyskokowych. |
Gdynia. Dla wygodnickich - jednak śniadanie w kawiarni, ale jak widać, niektórzy tęskny wzrok kierują w stronę (bardzo porządnego jak na polskie warunki) trawnika. |
Cudze chwalicie... A na zdjęciu Stary Browar w Poznaniu. Zaskakujące połączenie centrum handlowego z dobrze działającą przestrzenią wspólną. |
Bydgoszcz, czyli Wenecja północy. Idealne miejsce na miejski piknik - 5 minut pieszo od rynku. |
Sydney. Śniadanie na moście. Czego to ludzie nie wymyślą :)
A na koniec propozycja menu:
Kosz piknikowy w wersji swojskiej ;P |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz